Tydzień Sześćdziesiąty Piąty
A podtytuł brzmi: utarte ścieżki... ...które ostatnio nagminnie omijałam:) A było warto! Choćby dlatego, że idąc pierwszy raz nową drogą z pracy do domu spotkałam osobę, którą nie widziałam z 10 lat i to spotkanie było bardzo radosne:) Albo dlatego, że odkryłam na nowo miasto, w którym mieszkam ponad 20 lat, i które obeszłam wzdłuż i wszerz z trylion razy, a okazało się, że są jeszcze takie miejsca, które widziałam na dzisiejszym spacerze po raz pierwszy! Albo dzisiaj, niedziela, z powodu "pełnej chaty" (dzieci się zjechały) poruszanie po domu było trochę utrudnione (dzieci wróciły baaaaaardzo późno i musiały odespać), więc śniadanie jedliśmy w sypialni, łącznie z kawą i ciastem, leżąc w piżamach i czytając książki:) Ależ to było inne, niż codzienność i rutyna, takie odświeżające umysł i duszę:) Fajnie:) Robię zdjęcie codziennie na mojej przerwie w pracy- mniej więcej o tej samej porze i w tym samym miejscu.