Świat jest brązowy...
... tak uważałam będąc nastolatką.
Psiapsiółka z liceum uważała, że świat jest szary i tak bardzo utożsamiała się z tą tezą, że chodziła ubrana zawsze na szaro. Któregoś razu zaczęłam obserwować uważniej świat i stwierdziłam, że świat jest BRĄZOWY, nie szary. I też, utożsamiając się z moim odkryciem, zaczęłam ubierać się na brązowo. Trwało to chyba z rok. Codziennie brąz. Torba do szkoły, buty, glany, skóra, włosy i co jeszcze tylko się dało- miało kolor brązowy. Kłóciłyśmy się o to, jaki kolor ma świat, żadna z nas nie ustępowała ani odrobinę.
Aż któregoś dnia nastąpił przełom- przerzuciłam się na czarny. I znowu- włosy, glany, torba, spodnie, bluzka- wszystko czarne! A że były to czasy komuny, to za dużego wyboru w ciuchach nie było, więc chodziłam w jednej! bluzce cały, okrągły rok, latem, zimą wiosną, jesienią...
W czarnym chodziłam po skończeniu liceum jeszcze jakiś czas, aż któregoś dnia...miałam tego serdecznie dość!
W końcu w mojej szafie zawitał KOLOR. Na początku dodawałam go do czarnego. Potem do koloru dodawałam czarny. I tak przez wiele, wiele lat.
Aż któregoś dnia..., ale o tym będzie w którymś tam odcinku:)
Żartowałam::)
Aż któregoś dnia pozbyłam się 90% rzeczy, które były czarne. Te, które zostawiłam noszę niezmiernie rzadko, ale ponieważ są z mojego ulubionego materiału- LNU, to się nad nimi lituję i czasem ubieram.
Tę sukienkę właśnie, którą tu ha, ha- nie widać, uwielbiam, dlatego też dostąpiła zaszczytu i została ubrana na kilka godzin- do kina i z powrotem:)
Bardziej widać ją-tu
Psiapsiółka z liceum uważała, że świat jest szary i tak bardzo utożsamiała się z tą tezą, że chodziła ubrana zawsze na szaro. Któregoś razu zaczęłam obserwować uważniej świat i stwierdziłam, że świat jest BRĄZOWY, nie szary. I też, utożsamiając się z moim odkryciem, zaczęłam ubierać się na brązowo. Trwało to chyba z rok. Codziennie brąz. Torba do szkoły, buty, glany, skóra, włosy i co jeszcze tylko się dało- miało kolor brązowy. Kłóciłyśmy się o to, jaki kolor ma świat, żadna z nas nie ustępowała ani odrobinę.
Aż któregoś dnia nastąpił przełom- przerzuciłam się na czarny. I znowu- włosy, glany, torba, spodnie, bluzka- wszystko czarne! A że były to czasy komuny, to za dużego wyboru w ciuchach nie było, więc chodziłam w jednej! bluzce cały, okrągły rok, latem, zimą wiosną, jesienią...
W czarnym chodziłam po skończeniu liceum jeszcze jakiś czas, aż któregoś dnia...miałam tego serdecznie dość!
W końcu w mojej szafie zawitał KOLOR. Na początku dodawałam go do czarnego. Potem do koloru dodawałam czarny. I tak przez wiele, wiele lat.
Aż któregoś dnia..., ale o tym będzie w którymś tam odcinku:)
Żartowałam::)
Aż któregoś dnia pozbyłam się 90% rzeczy, które były czarne. Te, które zostawiłam noszę niezmiernie rzadko, ale ponieważ są z mojego ulubionego materiału- LNU, to się nad nimi lituję i czasem ubieram.
Tę sukienkę właśnie, którą tu ha, ha- nie widać, uwielbiam, dlatego też dostąpiła zaszczytu i została ubrana na kilka godzin- do kina i z powrotem:)
Bardziej widać ją-tu
Komentarze
Prześlij komentarz