Posty

Wyświetlanie postów z 2014

Dziękuję AWRO

Obraz
          Niestety, przyszedł ten czas. Czas na podziękowanie, pożegnanie, podsumowanie, rozstanie.           W 2006 roku otworzyłam stacjonarny ośrodek rozwoju osobistego AWRO, czyli AKADEMIA WSPIERANIA ROZWOJU OSOBISTEGO.           Wiele osób pukało się w głowę, co też to ja wymyśliłam, to się nie uda, trudne czasy, to jakaś sekta, na co komu takie miejsce.           A ja, naprawdę z uporem maniaka brnęłam pełna mocy, ale i obaw, do przodu. A czego to ja nie organizowałam, nie tworzyłam, wymyśliłam...           Akademia AWRO to było magiczne, ciekawe miejsce, założone w celu stworzenia możliwości uczestniczenia w różnych, inspirujących i nietuzinkowych warsztatach rozwojowych: Ciało : Joga, Qi-kung; Świadome Oddychanie; Praca z głosem; Terapia tańcem; Technika Aleksandra Umysł : Autoprezentacja; Samokontrola Umysłu Metodą Silvy; Myśl jest twórcza, więc Ty też! W głąb siebie : Relaksacje przy gongach i misach dźwiękowych; Babiniec; Systemowe ustawienia w

Tydzień Siedemdziesiąty Ósmy

Obraz
A podtytuł brzmi:    PANIE, ŻYCIE JEST PROSTE- RANO PAN WSTAJE, JE KANAPKĘ I IDZE W ŚWIAT... ... nie, to nie jest cytat z polskiej komedii wszech czasów ani tym podobnych.           To moja przyjaciółka tak odpowiedziała panu, który w jej towarzystwie naprzykarzał się narzekaniami.           Teraz to moje motto życiowe. Na jakiś czas, ale w sam raz na teraz. Z chadrą żyję w jako takiej komitywie. Nie poszła sobie, ale to, że ją zaakceptowałam pozwal mi na cieszenie się z różnych, prostych, wg mnie pięknych, wartościowych rzeczy: Że dostałam w prezencie staromodny, szklany pojemnik na ciasteczka, od teściowej:) Że w pierwszy dzień świat przyszły dzieciory (syn z dziewczyną) z pieskiem i dziewczyna córki (a córka w Szkocji, niestety...) Że ciasto na pierogi było idealne. Że w kinie byłam na Hobbicie. Że pachnie w domu grejpfrutem i cynamonem. Że odwiedzam dzisiaj ja dzieciory i pieska. Że nie ma śniegu. Że jest śnieg. I że niedawno poznałam fajnych ludzi na Jarmarkach

Tydzień Siedemdziesiąty Siódmy

Obraz
A podtytuł brzmi:    CHANDRA... ... która ściska mnie za gardło i wyciska łzy.           Powody się znajdą, a jak, coś przecież się kończy, a coś zaczyna... Kilka dni temu odbył się ostatni Babiniec. Od nowego roku nie będzie już miejsca, w którym mogłyśmy się spotykać. Teraz czas na nowe- miejsce, nowe spotkania, nowe coś...           A przede mną jeszcze jedno zakończenie, chyba bardziej bolesne niż mi się wydawało. Zamykam swoją Akademię AWRO, ale o tym może innym razem, dziś nie mam siły o tym gadać...           Od kilku godzin gotuje się wege rosół. Może miseczka słodkiego wywaru z domowej roboty makaronem trochę tę chandrę otuli...   Robię zdjęcie codziennie na mojej przerwie w pracy- mniej więcej o tej samej porze i w tym samym miejscu. 15.12.2014 16.12.2014 17.12.2014 18.12.2014 NOWOŚCI:) - do kupienia, do noszenia:) Więcej tu: http://izaraj.wix.com/wokolszyjniki

Tydzień Siedemdziesiąty Szósty

Obraz
A podtytuł brzmi:    ISLANDIA... ... czyli wspominam jeszcze wczorajszy pokaz zdjęć ze spontanicznej kilkunastodniowej podróży dwóch przyjaciółek "wariatek" ne tężę wyspę.           Pokaz odbył się w gliwickiej antykwariackiej kawiarni (fajne miejsce, nie znałam:), wczesnym popołudniem. Przez prawie dwie godziny pooglądałam i posłucham co nieco o brązowobeżowozielonym kraju, gdzie przestrzenie, kolory, odgłosy, mieszkańcy, przyroda i takie tam są: inne, piękne, niesamowite, cudowne, inne, piękne, niesamowite, cudowne, i tak w kółko, i tak dalej:);):):)           Duże grono słuchaczo-podglądaczy zachwycało się obrazami, niektórzy przez to mają nawet zamiar sami zobaczyć to na własne oczy. Ja też:). Ale jeszcze nie teraz, nie już. Na razie to mam inne plany dotyczące zobaczenia pewnego kraju. Jak chcecie poczytać o tej podróży to zapraszam na bloga tego tu: PSTROKATO   Robię zdjęcie codziennie na mojej przerwie w pracy- mniej więcej o tej samej porze i w t

Tydzień Siedemdziesiąty Piąty

Obraz
A podtytuł brzmi:    "Wszystko zależy od zmielenia. Ani za grubo, ani za drobno"... ... czyli mam szlaban na kawę, a ona mnie dopada zewsząd, nawet z ekranu telewizora- powyższy cytat pochodzi z filmu "Helikopter w ogniu", który oglądałam we wtorek. Jeden z żołnierzy biorący udział w okrutnej akcji ze śmiercią w tle, w chwili przerwy między jedną strzelanką a drugą, mieli kawę w ręcznym młynku, po czym zaparza kawę i częstuje nią swojego dowódcę z powyższym cytatem na ustach...           W kryminale, który czytam ciągle leje się kawa (a nie krew!), którą częstują się policjanci, podejrzani czy inni bohaterowie książki.           Albo- codziennie rano koleżanki z pracy gotują sobie kawę (oczywiście wg 5 przemian, przepis poniżej), a ja tylko zapachem się raczę, biedna... W ogóle, gdzie się nie ruszę- czuję kawę!           A zaprzestałam ją pić. Musiałam tak zrobić, bo moje migreny nie dają mi żyć, choć i tak jest lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, ale jedn

Tydzień Siedemdziesiąty Czwarty

Obraz
A podtytuł brzmi:    PIJAWKI... ... to są takie zwierzątka co piją krew!!!           Moja córka zrobiła sobie w łódzkim Instytucie Hirudoterapii kurs i na mnie ćwiczyła zabiegi. A ponieważ mam żylaka, to poddałam się z wielką ochotą.           Jakaś strona www opisuje te zabiegi tak: Pijawki na żylaki to alternatywa dla leczenia farmakologicznego i operacyjnego. Stosowanie pijawek w medycynie nie jest nowością. Leczenie pijawkami hodowanymi w warunkach laboratoryjnych nazywa się hirudoterapią . Pijawka lekarska jest w stanie spożyć kilkakrotnie więcej krwi niż sama waży, po czym odpada od skóry pacjenta. Pijawkami daje się wyleczyć bardzo dużo schorzeń, w tym właśnie żylaki nóg , zakrzepicę żylną , owrzodzenia podudzi czy zapalenie skóry .           Miałam dwa zabiegi, przede mną jeszcze kilka, ale już od teraz będę obserwować skutki. Jestem ich bardzo ciekawa!           Być może któraś z was się skrzywi, powie fuj, zrobi odrażającą minę. A ja sobie pomyślałam- po

Tydzień Siedemdziesiąty Trzeci

Obraz
A podtytuł brzmi:    BĘBNY... ... czyli coś, co mną rusza, co mnie podnieca, co we mnie budzi, co ze mną robi...:)           BĘBNY. Jak je słyszę, to mną targa dół ciała. Macico-miednica dostaje głupawki, kręci się jak oszalała, do tego nogom każe skakać, rękom fruwać, piersiom falować, na dodatek natychmiast odcina umysł (przeżyłam kiedyś taniec transowy przy bębnach- nie do opisania!!)           Bębny przyjechały do miasta mego, na dwie godziny pozwoliły na sobie grać. Ah, jakie one było ciężkie, twarde, dzikie. A moje palce małe, wiotkie, miękkie. Ale się nie zrażały- udało się jakiś rytm wybijać, z milion razy pomylony, ale co tam, gram, gram, walę w ten bęben- ale po co tak walić, najpierw lekko, rozgrzej ręce, no nie wal tak, ale ja chcę, ja chcę poczuć ten rytm w sobie, to co, że taki trochę kaleki...           Wszystko trwało za krótko, choć w sam raz. Ręce nie bolą, ale tęsknią do tej szorstkiej skóry, ciało też tęskni, za dźwiękiem i rytmem... Kiedy następny warsz

NIEPODLEGŁOŚĆ po mojemu

Obraz
          11 listopada. Słoneczny, ciepły, jesienny dzień. Jak każdy inny. A jednak nie jak każdy, jest jednak inny. To dzień ważny, święty na swój sposób, godny celebracji i zadumy, ale bez przesady- żadnych przemówień, manifestacji, rozmów na szklanym ekranie. Taki dzień warto pocelebrować po swojemu.           Kilkanaście minut jazdy samochodem- i jestem w miejscu, gdzie można poczuć taki polski, swojski klimat- półdzikie przyrodnicze miesjce, ostoja ptactwa wodnego- Łężczok.            W ramach własnej celebracji złamałam zakaz wejścia i poszłam ścieżką między stawami, między szumiącymi trzcinami, szuwarami, połamanymi drzewami. Nie było żadnego ludzia, żadnego zwierzęcia, tylko flora. Tam poczułam się wolna, uspokojona, naładowana naturalną energią... Po swojemu uświęciłam ten dzień, który przypomina, że jesteśmy wolni. Choć już tak nie do końca wolni, jednak cywilizacja i elektronizacja powoli, małymi kroczkami nas ubezwłasnowolniają. Więc takie dni i takie miejsca pokazują,